Sobota minęła całkiem miło... Nastałam się w kuchni, więc jak Ktosiu przyjechał z pracy to zjedliśmy obiadek, serniczek... Ja sobie leżałam na kanapie, a Ktosiu pozmywał naczynia, odkurzył dywany i pozmywał podłogi :)
Zadzwoniłam do dziadków, że zabieramy ich do Janowca.
Ucieszyli się :)
A niedziela na nogach od ósmej rano... Naszykowałam jedzonko na piknik. Świeczki na groby, chłopaków oprasowałam i ciach do auta. Babcia się wystroiła, dziadek zadowolony opowiadał Ktosiowi stare dzieje...
Na cmentarzu się dowiedziałam, że dziadkowie mieli jeszcze trzech synów, ale konflikt serologiczny... Byli za słabi. Zapaliliśmy świece, podumaliśmy nad imionami przodków... Babcia śliczny wieniec kupiła... Ustawiała, przekręcała...
A potem na zamek :)
Kocham to miejsce, te białe kamienie, ten park wokół. Te ogromne, piękne drzewa... Tylko Wisła nawaliła. Za niski poziom i wrażenie małe... Taka sobie rzeczka ;)
Oczywiście szukaliśmy na zamku smoka :)
Zwiedziliśmy też dwór a potem piknik. Ktosiu przeżywał, że Olka Klepacza spotkaliśmy :)
Dziadek zmęczony, więc darowaliśmy sobie prom do Kazimierza i zaliczenie jeszcze Nałęczowa :(
Ale to i tak nie koniec atrakcji. Wpadliśmy na imieniny do kuzynki, potem wesołe miasteczko... A wieczorkiem do ciotki na placek ze śliwkami pojechaliśmy :)
Uwielbiam tamte miasto...
A że mnie nawet prognoza pogody wzrusza to każdy budynek, ulica, drzewo powodowały że świeczki w oczkach mi błyskały ;)
Dowiedzieliśmy się, że sister Asia będzie miała syna i że porządnie przytyła, i prawdopodobnie przed terminem urodzi.
Po 21ej w domku.