Trudny był to weekend.
Zbuntowałam się. Organizacja ślubu, lakiernik, dzieci, ubrania, dodatki, zaproszenia, oburzenie gości, że 2 tyg a my nie zapraszamy... itd... na mojej głowie :)
Zrzędziłam strasznie, ale Księciunio luzik- uśmiechał się tylko, żadnego odparcia zarzutów, uśmiech... Mieliśmy do Księdza pojechać ostatecznie, zaproszenia dokupić i w trasę... ale on wolał mecz koszykówki/ siatkówki oglądać... Wzięłam Jakuba i zaprosiłam psiapsiółkę na dobrą kawę za tą noc co po nas musiała jeździć, i w ogóle... Kawa ammaretto i irishcoffe :) Ja myślałam, że tam aromaty wlewają. Śmieszne musiałyśmy mieć miny jak tą kawę spróbowałyśmy. Upał a nam się jeszcze bardziej po tym alkoholu ciepło zrobiło :)
No nic... wracam po 2-3 godzinach- on obrażony bo ja sobie pizzę jadłam, no to ja do ataku, że co on robił przez te 3 godziny? A może by zajrzał tu i tam, a może lodówka jest pusta. A on że kartkę chce, bo on się zastanawiać nie będzie... To ja mu, że mi nikt kartek nie pisze i jakoś muszę funkcjonować.
Obrażony, wsiadł w samochód, wziął pieniądze.. Wraca za 10 minut- zakupy na weekend- CHLEB, ŚMIETANA, MASŁO i Mallboro :) aaaa... zakupy zrobione w sklepie za rogiem :) Ja z bazaru noszę po 5 kg ziemniaków i innego badziejstwa, pchając wózek, podając soczek, itp... KURWA! on autkiem- mnie by było szkoda odpalić.
I szlag mnie trafił z tymi fajkami, bo gdziekolwiek pójdziemy to on biedny miś musi zapalić do towarzystwa, ja się okazuję katem bo stwierdzam, że nie ma mowy. A on pod presją towarzystwa oczywiście pali, a potem to już nie ma dnia bez fajki. I chuj. 4-5 fajek to nie palenie wg Księciunia.
On rano już inaczej... tzn wlazł mi do sypialni i kazał mi się zbierać bo jedziemy po buty ślubne, a ja że nie jadę bo może mi te buty już nie będą potrzebne (ksiądz i nie zaproszeni goście).... On sobie poszedł na spacer z Jakubem, to my z Filipem ręczniki w plecak i wio nad jezioro do Kozienic :)
Wieczorem uciekł nam bus i musiał przyjechać po nas- obrażony, że ja fajnie dzień spędziłam zamiast patrzeć na jego skrzywioną minę.
Rano kazał mi się nad sobą zastanowić- o 4ej rano dokładniej.... A ja się przewróciłam na bok i stwierdziłam, że ja nie wiem o co mu chodzi, że przecież wszystko cacy jest ( jego taktyka- ja nic nie wiem- niech Karolinka za mnie myśli bo jej to lepiej wychodzi)... On, że przez dwa dni nie jadł obiadu, kolacji, śniadania, a ja że nie wiem o co mu chodzi, czy ja lodówkę zamknęłam, a że tak w ogóle to ja nie jestem kucharką :) Pomylił się... nie ten adres ;)
No i tak sobie bez sensu pogadaliśmy, on wziął sam papiery i pojechał do Księdza, załatwił.
No to mi ulżyło i stosunki zaczęły się poprawiać, zakupy, organizacja, robiłam obiad, mały spał, a Filip był u kolegi.... I gęba mu się nie zamykała jaka ja niedobra jestem, bo on nie pojechał do pracy, tylko musiał mnie urabiać, tak pół serio pół żartem, a ja żeby popatrzył na siebie- zero wsparcia od niego, zero zainteresowania, ciągłe narzekanie, negowanie, że mam dość, że sama jestem zmęczona tym moim lataniem, załatwianiem, dziećmi, tym, że nawet się nie mogę wysrać w samotności bo pod drzwiami - kot, Jakubowe piszczenie, że on natychmiast chce domestos mi wylać i Filipowe- mamoooo kupisz mi looooda? mammooo włączysz mi inną gręęęęęęę???
A on, żebym tak nie narzekała na niego bo ja też kryształowa nie jestem bo zostawiłam w niedzielę Jakuba na pół dnia i że go nie poinformowałam gdzie się wybieram :)
No i tak od słowa do słowa, żeby się zastanowił o czym mówi, bo nie zostawiłam Jakuba z sąsiadką tylko z nim- wspaniałym tatusiem, i że następnym razem to zamówię opiekunkę do nich dwóch jak będę gdzieś chciała wyjść... a on nadal, że ja zła matka, a wie, że niewiele może mi zarzucić.. No i on odpiera moją listę żalów na kilka kilometrów tym, że pojechałam sobie nad jezioro ze starszym dzieckiem :)
I przyjebałam mu w końcu. Nie raz.
Rękę mam tak spuchniętą i siną, że ałaaa. Octem przykładam...
Obydwoje popłakaliśmy sobie, on płakał, żebym się nim zaopiekowała, żebym nie odchodziła, żebym mu wybaczyła, że on taki ma charakter, że się kimś wyręcza, od zawsze był na piedestale, cała rodzinka się nim zachwycała, a ja mam inne zasady i trudno u mnie na pochwałę... i tak płakaliśmy, a on gadał.... Ja płakałam głównie dlatego, że nie da się z nim rozmawiać, że właśnie trzeba pięścią, trzaśnięciem drzwiami... i ta boląca ręka....
On ma rozciętą wargę i bolący łeb.
Wstyd się przyznać do tego, ale całkiem nieodpowiedzialnie się zachowaliśmy...
Na szczęście moje łzy wytłumaczyłam Filipowi opuchniętą ręką, bo Figa mi wskoczyła pod nogi i się niefortunnie oparłam o futrynę...
Ktosiu mi potem kilka razy dziękował za to że skłamałam.