Wczoraj miałam kilka spraw do załatwienia, niania się spóźniła pół godziny i plan mi się rypł. Miała dostać opierdol, ale... Anki synek strasznie spuchł, w szpitalu dziecięcym 20 km stąd wyslali ich na Warszawę- podejrzewali uczulenie, a ja stawiałam na nerki. No i niestety kolejny raz pomyślałam o sobie CZAROWNICA. W niektórych sprawach mam taką silną intuicję, że ... Ech. Nerki. Na razie nie wiem co dalej, bo wczoraj dopiero wieczorem zaczęli robić tysiące badań ;) Z resztą od 15latki to co ja mogę się dowiedzieć? A do Anki nie mam odwagi zadzwonić... Pewnie jest tam rozwalona na milion kawałków... a sms znów mi się taki nieczuły wydaje :(
Ach... Z Jakuba robi się cycoch, w końcu zasługuję na przytulenie, buziaka, na takie słodkie "mamooo" i łapanie mnie za nogę, skakanie na kanapie i wpadanie mi w ramiona... Całą ciążę czułam się jak inkubator i teraz półtora roku walczyłam o więź z dzieckiem ( a niektórzy mówią że życie płodowe dziecka nie ma znaczenia! MA! ).... Chyba mogę w końcu powiedzieć, że wygrałam tą walkę.
Jak przyszła Paula to Jakub zaczął płakac widząc mnie ubraną do wyjścia... Nie miałam siły wyjść, ale musiałam, na szczęście po powrocie zastałam Jakuba przeszczęśliwego... Więc takie głupie mysli, że niania mu się nie podoba rozwiały się... Bo ja jestem z Pauli zadowolona- widzę, że się z chłopakami bawi, coś im opowiada, pilnuje ich, a wczoraj to i miałam pozmywane kubki po herbacie i zamiecione mieszkanie, bo Jakub rozdeptał ciastko... a ona mówi do mnie, że jak juz zaczęła to wszędzie obleciała :) A jak listonosz przyniósł paczkę to podpisała i widać, że dziewczyna w końcu zaczyna się pewnie czuć a to bardzo ważne, no bo mi na tej aktywności zależało. A najbardziej to mi się podoba że korona jej ze łba nie spadła jak te kubki pozmywała. Choć trochę się głupio poczułam to doceniłam, że jak dzieciaki się zajęły soba to ona nie siedziała z głową z chmurach tylko jakoś chciała mi dodatkowo pomóc.
A ja byłam na beznadziejnej wywiadówce. Strata czasu, o tym, że jedne dzieci lepiej czytają a że inne literują a to zła metoda ( u logopedy walczymy o to czytanie sylabami), że jedne dzieci zapominają zeszytów, że nie mają nożyczek, że ona traci czas na organizowaniu im przyborów, a że mają napięty grafik i dużo materiałów, że klasa jest liczna 27 osób a ja chodziłam do klasy gdzie było 36 i nauczycielka musiała dawać sobie radę... Ogólnie to ziewałam, no może dlatego, że ja z tymi logopedami, pedagogami duzo rozmawiam... może dlatego, że kontroluję piórnik Filipa i wiele innych aspektów. A niestety tego literowania przeskoczyć nie mogę i wiem-intuicja mi mówi , że Filip w końcu załapie. Moim zdaniem takie spotkanie to była strata czasu- lepiej jakby w domu opracowała karteczki dla dzieci i dała im do dzienniczków, albo mogły być to spotkania indywidualne... Wrr... Jedynie podoba mi się, że wychowawczyni Filipa jest wymagająca, wiem, że to podnosi poprzeczkę, ale wiem, że Filip przez to jest zmotywowany i z resztą ja też...
Dziś okropna pogoda, Jakub oglada Franklina, a ja siedzę z zimna kawą... w piżamie jeszcze. Filip kończy wcześnie więc przejdziemy się do mojej matki, która ostatnio często dzwoni i nas zaprasza, nawet wyraża chęć leczenia. Pierwszy raz! Głupia może jestem, ale jeśli się zdecyduje to pomimo tego mojego odcięcia i dużo żalu za brak jakiegokolwiek wsparcia- chętnie sfinansuję część kosztów tej terapii. Jednak wątpię że ta sprawa się jakoś ruszy. Myślę że przyschnie.
P.s. Ostatnio w lokalnej bezpłatnej prasie zamieścili moje zdjęcie. Dostałam maila z pytaniem czy nie mam ochoty częściej wysyłać jakiś fot z miasta... Hmm.. Szkoda że to praca charytatywna, ale jeśli coś będę miała to wyślę, czemu nie ;) Fajnie było jak Ktosiu pokazał rodzicom gazetę a w niej drobnym druczkiem moje nazwisko :)