Zaczęło się dość dziwnie. Jeździliśmy od szpitala do szpitala. W tym Specjalistycznym wkurzył mnie ordynator. Ściełam się z nim, więc mogłam liczyć tylko na łóżko na korytarzu... gdzie całą noc światło jest zapalone :) a cały dzień kręcą się odwiedzający!
Zrobił mi na żywca punkcję płuca. Chyba nie muszę pisać jak to bolało... bo pomyślcie, długa gruba igła z wężykiem wbita między żebrami do płuca- bez znieczulenia!
Ordynator nadal przy swoim, że korytarz to ja mu mówię, że jadę do innego szpitala, a on do mnie, że albo korytarz albo do domu, bo on mi skierowania gdzie indziej nie da. No to ja mu, że bez łaski bo skierowanie mam.
A u nas na chirurgii debata między chirurgami a ginekologami. Stwierdzili, że owszem, dadzą sobie radę, ale nie mogę tu zostać bo w Radomiu mają lepszą patologię ciąży i wszelakich innych specjalistów... Tak więc spowrotem do Specjalistycznego.Ordynator spojrzał się na mnie, ale już nic nie pisnął.
Nagle się łóżko na sali znalazło... ale całą noc nie spałam, bo leżała przy mnie babka na wykończeniu. W dzień spała, w nocy jęczła... co chwilę pielegniarki zapalały światło, żeby podać jej wodę czy zastrzyk przeciwbólowy...
W łazienkach nie było zamknięć... tak więc wstałam przed szóstą żeby się przekąpać... Była tylko wanna, więc sobie stoję nagusieńka w wannie a tu wchodzi mi jakiś dziadek po 80tce :) MASAKRA! Ryknęłam, że zajęte i dopiero raczył zamknąć drzwi :)
W ogóle towarzystwo w wieku 60-90 lat :)
Zmienili mi w końcu salę. W dwuosobowym pokoju wcisnęli 4 łóżka. Ale tu już było lepiej... Bardziej swojsko bo byłyśmy wszystkie nowe.
80letnia asmatyczka, puszczająca bąki, cukrzyca ok 300, podjadająca w nocy, budziły nas worki od kanapek i innych specjałów, ale kiedy lekarze dziwili się, skąd ten cukier to ona zawsze mówiła, że nie podjada :)
Pani z Nowego Miasta,... zgadałyśmy się, że jakaś tam rodzina z moim eks mężem. Inteligentna, spokojna, na prawdę się zaprzyjaźniłyśmy. Jak się urywałam z oddziału to szłyśmy na dół na pasaż handlowy. Składałyśmy się we dwie na tv, 2 zł za pół godziny!
Trzecia pani mnie uwielbiała, pomagałam jej, ale męczyła mnie wszelakimi plotkami, o całej rodzinie opowiadała, o 5 wsiach wokół, bo jeden się powiesił a inny pił :) Wzięła ode mnie adres bo chce wiedzieć jak potoczą się moje losy. Jak ja czekałam na wypis, zabrali ją na ERkę :( Po pierwsze nowotwór w płucu prawdopodobie, czekałyśmy na wyniki z Warszawy, a po druge wieczór wcześniej oglądałyśmy w wiadomościach pogrzeb żołnieża z Iraku, a jej wnuczki mąż właśnie tam siedzi...
Jedzenie w ogóle mnie nie interesowało dopóki nie zaczęli mi dawać Hemoferu(lekka anemia). Potem z niecierpliwością czekałam na kolejny obiad czy kolację, albo schodziłam po słodką bułeczkę :) Z resztą przez Ktosia miałam przesyłki od całej rodziny. Sałatki, śledziki, przyjechała ciocia z szyneczką, masełkiem, pełno soków, owoców... dobrze że mieliśmy na piętrze lodówkę :)
Płuco nie wstawało, więc w piątek miałam kolejną punkcję, ale robił ją super lekarz... Wyssał mnie do końca, trochę bolało, ale na prawdę super człowiek i zna się na rzeczy!
Dziwny nieład panował w tym szpitalu... gdyż każda sala miała swojego lekarza, który podejmował wszelkie decyzje, ale lekarza codziennie nie było i wtedy przylatywały takie "wicherki"(kobietki się śmiały z tego mojego przezwiska). Wicherki wpadały, pytały się jak się panie czują i zanim odpowiedziałyśmy to już je wywiało :)
Tak więc leżałam pod tlenem na prawym boku i czekałam na dobre wieści i na to, że we wtorek przyjdzie z urlopu moja lekarka. W poniedziałek wpadł jakiś młody lekarz, nawet mnie osłuchał i nastraszył, że jest źle, że punkcje nic nie dają, więc będą mnie ciąć i wkładać drnaż :( We wtorek usłyszałam od mojej lekarki to samo... Ale nie miała czasu już na punkcję, więc się wkurzyłam, że kolejny dzień w szpitalu bezowocny!
Pół nocy się modliłam, nabierałam powietrza, aż do przepony, żeby to cholerne płuco się ruszyło...
Rano przyjechała ciotka, żeby pogadać z lekarzami i jakiś drobiazg wcisnąć, ale lekarze rozpłynęli się... Koło południa przyszła lekarka, osłuchała mnie i mi mówi, że płuco jest SŁYCHAĆ, ale punkcję musi zrobić.
Tak więc trzeci raz gruba igła i na żywca... Do teraz mnie boli...
Wkuła się i od razu trafiła na płuco. Usłyszałam, że wstało! I że będą mnie szykować do domu...
Płakałam jak głupia za szczęścia :)
No ale tak...
To jest poważna choroba która polega na tym, że jest osłabione płuco i po prostu pęka. Nawroty są prawie pewne, a ja nie mogę mieć operacji łatającej płuco bo jestem w ciąży.
Tak więc przez 5 miesiecy jestem JAJECZKIEM z miękką skorupką, powinnam jak najwięcej leżeć, absolutnie nie mogę dźwigać, męczyć się, rozkładać łóżka... no i prawdopodobnie cesarka, żeby przy porodzie płuco nie pękło.
Ktosiu skacze przy mnie... nawet buty mi zakłada :)
Jestem pełna strachu, ale też nadziei, że będzie dobrze.