happy :)
Dzień zapowiadał się średnio, od jedenastej do siedemnastej po prostu nie było wody. Chciałam zrobić ciasto z truskawkami.... wykipiało z brytfanki... I stwierdziłam, że protestuję i nic nie robię oprócz narzekania :) Ale Ktosiu wyrwał mnie na zakupy do Radomia pod pretekstem kupienia jakiegoś dobrego winka :)
No i tak sobie siedzę i piję Massandra- Amber of Crimea... Dość ciekawy smak... Bursztynowy kolor... Mocne ciężkie... pachnie mi wiatrem i rodzynkami... Od razu Ktosiu namówił mnie na fajne buty :) Oczywiście na butach się nie skończyło... Market też zaliczyliśmy... Trampeczki dla młodego, jakieś klocki w kształcie robala, akcesoria do pływania (woda przeszła, mam szukać kwatery), soczki, kosmetyki, bla bla bla... cały koszyk się uzbierał w markecie... A teraz relaksik... Czekamy aż Filip pójdzie spać... bo chcemy jakoś uczcić ten zwykły niezwykły dzień...
Ktosiu zadał mi pytanie- kiedy pomyślałam, że chciałabym być jego żoną... 4 marca... :) Odpowiedziałam bez zastanowienia...
A teraz idę poprzeszkadzać mu w oglądaniu meczu :)