w skrócie
9 listopada stałam się znów wolną kobietą. Rozwód poszedł jak po maśle. Bałam się strasznie, ale nawet niezbyt miła sędzina pomogła mi troszkę. Po ogłoszeniu wyroku wracałam do domu szczęśliwa i spokojna. Uczciłam te wydarzenie małymi zakupami, a potem zaprosiłam dwie najbliższe mi osoby na piwo i pizzę.
Kilka dni przed Wigilią doznałam szoku. Mój najbliższy kolega, człowiek który wspierał mnie przez kilka ładnych lat, podpowiadał, doradzał... zginął w wypadku samochodowym. Jakiś tydzień wcześniej był u mnie i ćwiczył z Filipem karate. Czekaliśmy na Kaśkę, ale akurat tego wtorku nie przyszła. Straszny ból, płacz... Pytanie Filipa o wujka Marka...
Od tamtego momentu zaczęło się wszystko psuć. Wigilię i święta spędziłam w sumie sama.... potem było 10 dni szczęścia przerywanego kłótniami.... W lutym dowiedziałam się, że dziadek ma raka... Straciłam jedyną osobę która mnie wspierała...-G. Samotne święta, lany poniedziałek z obcymi ludźmi... Początek kwietnia śmierć Papieża i w tym samym dniu strata dziadka...
Teraz czuję, że dość tego złego... że zaczyna się dobry okres dla mnie i dla mojego małego mężczyzny.