jesień...
Małż jedzie juz z tego Krakowa, za jakieś 3 godziny powinien być w domu...
Rano przyszła do mnie psiapsiółka, więc ona kroiła warzywa, a ja zagniatałam kruche na szarlotkę, ona uśpiła Jakuba a ja zmontowałam super leczo :) przezajebiście pachnącą szarlotkę i barszcz szczawiowy z jajeczkiem... Mniam :)
Ja sobie nie wyobrażam jesienią tygodnia bez szarlotki :) i jakoś wcale mi nie w głowie robienie ciast z kremami, choć Wu ciasto- zakręciło mi lekko w głowie- nawet kremówkę zakupiłam, ale w razie czego zostanie wykorzystana do zdobienia szarlotki- kawałek podgrzewam delikatnie w mikrofali, a potem taki kleks bitej słodziutkiej śmietany na to... niebo w gębie :)
Po szkole z Filipem ogladaliśmy dywany... No śliczne, nawet niedrogie, w pomarańczach- niestety bez dodatku zieleni i błękitu, ale jakby co to mi sprowadzą... ale ale... no takie śliczne, milutkie, ale czy będzie mi się chciało je prać, odkurzać? Hmm... Raczej nie... więc na razie rozłożę stary chodnik bo strasznie marzną mi stopy...
Nie mogę się doczekać aż chłopaki będą aż tak "dorośli", żeby szanować takie rzeczy jak meble, dywany, w ogóle zabawki i wsio inne- Jakub nowe meble potraktował już kredkami świecowymi... oj nadrapałam się... Ktosiu chciał meble potraktować domestosem... jakbym go nie złapała za rękę to kilka setek w dupę jeża nietoperza...
Może moja matka miała rację, że na ten remont ich pokoju to za wcześnie?
P.S... Miałam niby spokojną noc,a tak mi się marzy, żeby rąbnąć się w podusie... ale może chociaż wanna co by dla małża zrobić się na bóstwo ;)
E... nie chce mi się :]
---------------------------
varius manx- zanim zrozumiesz...