foch
Niedziela- 4 rano Ktosiu zaczyna szwędać się po domu, a to łazienka, a to kuchnia i szklanka coli. W łóżku głośno wzdycha, przewala się z boku na bok, wstaje, odsłania załony, sprawdza na termometrze ile jest stopni. Kładzie się, wzdycha i tak w kółko. Ja próbuję spać...
5:30 budzi się Jakub, kawa- zawsze Ktosiu robi :), zabawa w łóżku, zaraz przybiega Filip, oglądamy bajki. O 7:30 wstaję- myślę sobie tak fajnie jest to zrobię jakieś wyjątkowe śniadanie. Jakub śpiący się robi, więc trzyma się mojej nogi i wyje. Odnoszę go do leżącego Ktosia, prosze żeby złożył łóżko i się Jakubem zajął i idę do kuchni, za chwilę znów Jakub płacze.. Proszę Ktosia, żeby wziął małego, słyszę że "przecież on nie śpi i słyszy, że mały płacze". Zaczyna mi się ciśnienie podnosić, bo kurwa słyszeć a zareagować to jest dla mnie wielka różnica. Krzyczę z kuchni, żeby stół ogarnęli... Za chwilę wnoszę półmisek z misternie poukładaną wędliną serami, ogórki, pomidory, przybrane sałatą i szczypiorkiem... Syf- łóżko nie złożone, na stole zabawki, chusteczki, itp. Szlag mnie trafia, bo ja do niego z pretensjami a on do mnie że WIE CO MA ROBIĆ :)
No to zjadamy z Filipem śniadanie przed tv w Filipa pokoju, resztę wrzucam do zlewu. Księciunio łaskawie składa łóżko i godzinę przed czasem idzie do Kościoła. Nie ma go 2,5 godziny. Se myślę, że może ma zły dzień. Pytam się co robimy po obiedzie, czy pojedziemy na zakupy, czy może na jakąś małą wycieczkę, czy choćby na spacer do lasu. Totalnie mnie ignoruje... Gadam sama do siebie. O 11:30 Księciunio głodnieje i szuka w zlewie śniadania. Obraza majestatu, że sam musi sobie wziąć :) Idę się kąpać... on oczywiście ma wszystko w dupie i idzie spać... Babcia podrzuca nam przez balkon ciepły obiad... Zjadamy z Filipem, on oczywiście śpi, głodny pewnie też nie jest... przecież prawie w południe jadł śniadanie. Wstaje i wyłącza korki bo z Filipem gramy w Twierdzę :)
Około 14ej Filipa bierze ojciec, ja szykuję się do sklepu. Muszę Jakubowi pieluchy kupić. On w tym czasie migiem ubiera Jakuba i wychodzą... Po 10 minutach telefon za telefonem, odbieram za 5 razem- słodkim głosem, żebym się pospieszyła bo oni czekają i żebym wzięła kluczyki do auta bo pojedziemy na zakupy. Odmawiam.
Sprzątam ten burdel który księciunio zrobił, on wchodzi po kluczyki i namawia mnie na zakupy. Widzi, że nie pojadę z nim to jedzie z Jakubem nad jezioro.
Po pół godziny znów sms, że są pod blokiem i mam schodzić, bo jedziemy na zakupy. Schodzę- auta nie ma więc sama idę... Gdy jestem 100 metrów od bloku słyszę nasz silnik a raczej tłumik źle skręcony... ale się nie zawracam...
Po zakupach próbuję wyjaśnić sprawę. Mówię mu, że mnie ignoruje, nie odpowiada na pytania, nie interesuje się tym co się w okół dzieje i że ogólnie nie wróży to zbyt dobrze, tym bardziej, że się nie odzywa a potem nagle miłościwy pan gwizdnie i ja już mam za nim lecieć... Stwierdził, że histeryzuję i czy obiad bedzie bo on głodny... Taaa... Obiad był po pierwszej a nie o piątej.
Poszłam do rodziców. Przecież głupia jestem i nie wiem co mówię, nie widzę tego co się dzieje. Jak wróciłam Filip leżał już w łóżku. Znów ogarnęłam chlew i przyłączyłam się do niego bo oglądał taniec z gwiazdami... Szok bo zawsze mu przeszkadza, że ja to oglądam! No ale nie bez powodu to oglądał. No bo przecież pokazał focha to teraz jeszcze mnie trzeba zmusić, żebym mu powiedziała, że go kocham :) Uff... Filip miał jakieś koszmary więc wzięłam kołdrę i poduszkę i się przeniosłam.
O 4 rano niezwłocznie miałam się zająć Jakubem, bo mały się grzecznie bawił na dywanie a Księciunio pił kawę. Obrażony na maxa rzucił mi, że jedzie samochodem do pracy bo nie będzie jeździł autobusami. A wisi mi to :)
I teraz pytanie... Co Księciunio kupi mi żeby przeprosić? Kolejny lakier do paznokci i kolejny bukiet róż?
A może nic... bo widział, że mi TO WISI.
Tak zaczęło rozwalać się moje małżeństwo. Chciałam rozmawiać, naprawiać, ale głupia byłam bo NIC ZŁEGO SIĘ NIE DZIAŁO.