zwyczajna środa
Zaspałam do przedszkola :) Tzn o szóstej rano zrobiłam Filipowi śniadanie i jeszcze do podusi się przytuliłam. Wstałam za dziesięć ósma.. Uff... dobrze, że miałam wszystko naszykowane. Śniadanie zjedzone, tylko zęby umyć i ubrać.
Siebie nie zdąrzyłam ogarnąć, więc taka nieogarnięta zagadałam do eks'a o pieniądze... Nie to, żeby mi brakowało, ale i tak ma mało zasądzone to niech się pilnuje.
Oczywiście usłyszałam, że zapłaci jak będzie miał. A ja do niego, że chcę konkrety, bo tak to nie wiem na czym stoję i może mi to komornik wyjaśni.
A on, że jak chcę takich radykalnych opcji to przecież mogę. A ja kulturalnie i z uśmiechem powiedziałam, że chodzi mi tylko o informowanie mnie, bo trzeci miesiąc to nie dwa tyg...
No to może w przyszłym tygodniu dostanę pieniążki.
I im przez usta przechodzi, że ja się utrzymuję z Filipa alimentów :( Blee...
Słoneczko sobie ładnie świeci, mam nadzieję, że pogoda się nie zepsuje, bo chciałabym wyjść na spacer. Muszę tyłek ruszyć, bo zaczynam się zasiadywać... Wczoraj na raz wcięłam całe opakowanie Haribo i paluszki solone, popiłam litrem soku pomarańczowego... I jeszcze szukałam szczęścia w lodówce...
Cztery miesiące tej ciąży tak ładnie mi zleciały, więc nie chciałabym tego zaprzepaścić. I tak w ósmym miesiącu najwięcej włazi na wagę :) Wszystko przed nami.
Między lodówką a tv czasem biorę do ręki mój wypis ze szpitala i ze łzami w oczach czytam, że wszystko w porządku, kręgosłup, nerki, żołądek, serduszko które wyrażnie widziałam, mózg też cacunia. Mam zdrowego syncia :)
Tylko muszę wybrać się do swojego gina, bo coś ten synuś mało mi się rusza.
Filipa jak zaczęłam czuć to regularnie do końca, tak więc troszkę się martwię...