ech...
Ktosiu musiał dzisiaj jechać do pracy. Normalnie się budowa wali jak go nie ma... A ja dziś pierwszy raz wstałam z łóżka! Dobrze, że mam kompa pod ręką to cosik mogłam napisać. Od soboty nie wchodziłam do kuchni. Śniadanko, obiadek i kolacyjka do łóżka... Ale i tak w sumie nic nie jadłam. Ktosiu tylko się krzywił i jęczał "jak nie chcesz jeść dla siebie to zjedz dla dziecka", "szlag mnie trafia, przecież te dziecko umrze z głodu", itp.
Dzisiaj jest chyba minimalnie lepiej, bo zjadłam dużego pomarańcza i opiłam się soku pomarańczowego... Dusi mnie strasznie, z niecierpliwością czekam na mokry kaszel, bo to będzie krok do przodu- płuco będzie sie pozbywać dziadostwa.
A tak sobie myślę za starą przypowieścią, że tego eks'a mojego to myszy zeżrą.
Nie wiedziałam, że tak mogą zareagować na to, że jestem w ciąży. Przecież eks twierdził, że oni dzieci nie chcą.
Oczywiście nie mogłam liczyć na swoich rodziców. Za to pomaga mi BABCIA! Oby żyła sto lat albo i więcej.
A teraz łóżko... Czasem mam uczucie że wypluję wątrobę...