lepiej, ale g.łowa boli nadal....
Którys dzień z rzędu nie mogę się zabrać skoro świt na badania... No cholerka... Jutro wstaję wcześniej i idę. Powiedzmy, że dotrzymam słowa ;)
Tak jak myślałam, sprawa z kasą się wyjaśniła. Ktosiu poszedł w końcu do kierownika i powiedział, że bracia mają pretensje, że pracował mniej a ma taką samą wypłatę. Kierownik oznajmił wszem i wobec, że to dodatek brygadzisty i że wszystko się zgadza. A ta ciapa by im dała te pieniądze... dla świętego spokoju... bez jaj całkowicie. Ale dobrze, że moje gadanie na darmo nie poszło.
A dzisiaj zaszalałam troszkę... Kupiłam sobie fajną bluzeczkę i spódnicę ciężarówkową. Z takim specjalnym pasem na brzuszek. Ktosiowi się spodoba bo jest krótka... Tylko chyba dla niego ją kupiłam, ale do tego może jakieś bajeranckie grubsze rajstopki i nie bedzie źle... Ogólnie to zaczynam się martwić o ubrania...
Dzwoniła moja ulubiona ciotka. 20 min plotkowałyśmy, pochwaliłam się fasolką... Spytała kiedy się wybieramy, więc może upiekę jakieś ciasto dla wujka i w niedzielę skoczymy... Winogronem się poopycham :)
P.S. Dostałam od babci kawałek swojskiego paszteciku... Wróciliśmy z młodym do domu, zorientowałam się, że zapomniałam kupić puszki dla kota, więc pasztet na szafkę w kuchni i sklep... Wracamy po 15 min... Po pasztecie okruszki... Morda przebrzydła... Rano jak wróci z panienek to chyba go uduszę....