za kilka dni...
Zadzwoniła do mnie matka Ktosia. Chyba była bardziej zestresowana niż ja więc nie jest tak źle ;) Obiecałam jej, że przyjadę na długi weekend... ale już wszystko nie jest takie pewne.
Ktosiu coś dźwignął i nie może teraz się zgiąć. Strasznie go boli. Zobaczymy do niedzieli. Jak nie będzie mógł wsiąść do auta to niestety damy sobie spokój.
Tak na wrazie czego robię sobie listę rzeczy o których nie mogę zapomnieć. Ktosiu swojej rodzinie musi dać instrukcje obsługi do Filipa, czyli... że to niejadek i nie należy go zmuszać do jedzenia bo będą talerze fruwały, nie należy traktować go jak dziecko, nie znosi przytulania, pieszczotliwych słówek, zdrobnień, itp.
Oj trudna to będzie wizyta.
A Ktosiu jak usłyszał, że w środę chcę wrócić do domu to aż się zagotował... "przecież tam też jest nasz dom!"... Ale nie pomyślał, że nie mogę innych obarczać kotem, rybkami, kwiatami, itp.
"To weź kota ze sobą a rybki podrzuć Kaśce, przecież mało roboty z nimi"...
Taaaa... Jeszcze z kotem w pociągu mnie nie było... Torba, dziecko i jeszcze koszyk z kotem... Trzecia ręka jeszcze mi nie urosła ;)
Krzyknęłam, tupnęłam... Ktosiu stwierdził, że najlepiej by było jak by przyjechał po nas. I pojechalibyśmy w góry na środę i wrócili w niedzielę. Może to i lepszy pomysł. Tak więc niczego nie jestem pewna.