Ciąża z Filipem- była wyczekiwana ogromnie. Cieszyłam się każdym szczegółem, kopniaczkiem, ale czy byłam gotowa na dziecko? Raczej nie!
Miałam ogrom ludzi do pomocy, młoda- niedoświadczona- chciałam wszystkich uszczęśliwić, przez co Filip doznał i potówek, i uczuleń i odparzeń.
Wszystkiego się bałam, więc często instynkt mi coś innego podpowiadał a robiłam jak mi teściowa kazała... Często byłam krytykowana, bo raz kazała mi tak a raz siak.
Ech... teściowa kąpała Filipa bo ja się bałam no i miałam problemy z kręgosłupem po znieczuleniu.
Jak to teraz oglądamy na nagraniach z kamery, to z Ktosiem wcale się nie dziwimy, że Filip boi się wody, kąpieli, mycia włosów.
Nerwowość to jedno, nadgorliwość to drugie, szorowała go jakby się z gównem za przeproszeniem bił. Dziecko płakało, machało rączkami i nóżkami a ona go szorowała po tych potówkach, polewała go tak intensywnie wodą, że nie raz się opił, czy miał namydlone oko... pępek mu się mazał przez chyba 3 tygodnie i koniecznie czapka w domu- bo przez główkę ucieka ciepło :)
Z Jakubem całkiem inna bajka. Nikt mi nie pomaga, a mam skład i ład. Nikt mi się nie wpieprza, a jak próbował to zdecydowanie podziękowałam za rady.
Chyba to co przeszłam- rozwód, potem potraktowanie przez G umocniło mnie na tyle, że jestem nieugięta w niektórych sprawach. To nie już ta myszka :)
Co za tym idzie- jakaś konsekwencja i liczenie na siebie. Odpowiadam za swoje błędy a nie za błędy obcych. To chyba moja dewiza.
I dużo dużo czytam. W necie, w książkach, analizuję, sprawdzam, nawet doradzam się OBCYCH ludzi. I git. Bo jak o radę zapytam mamy czy babci to potem straszna obraza jak nie skorzystam i zrobię po swojemu.
Ale wracając do tematu.
Myślałam, że będzie trudniej :)
A obyłam się bez pomocy domowej którą aby tylko mieć dziecko na wstępie zaproponował Ktosiu, obyłam się bez pomocy mojej matki która tak miała do mnie przychodzić i pomagać :)
Mieszkanie nie zarasta brudem, a jak jest kilka szklanek w zlewie to czy to grzech? Dzieci czyste, uśmiechnięte, najedzone...
Trochę było czasu aż Jakub zaklimatyzuje się, trochę czasu minęło aż ja sobie obmyślałam system :)
Podstawa to zakupy- więc jak jest weekend to uzupełniamy lodówkę i szafkę. Mam na wyrost mleka dla Jakuba, puszek dla kota, zamrażarka jest zaopatrzona w potrawy awaryjne czyli pyzy, frytki, zamrożone mielone, które trza tylko na patelnie rzucić, gdyby Jakub miał gorszy dzień. Chleb kupuję zazwyczaj tostowy więc on bez problemu wytrzymuje kilka dni. Wędlina szybko się psuje, więc w lodówce koniecznie kilka rodzajów serów, które pochłaniamy z Filipem.
Więc tu nie ma problemu.
Wstajemy średnio miedzy szóstą a siódmą.
Najważniejszy jest Jakub, więc flaszka mleka, przewinięcie tyłka, bekniecie, wózek, pałąk i wtedy robię sobie kawę, Filipowi śniadanie, Figa puszka, włączam radio, żeby cokolwiek ze świata się dowiedzieć, bawię się z dzieciakami, gadam z Filipem co mu się śniło, wycałuję najmłodszego. Potem komputer sobie włączam. Jakub w tym czasie do mnie guga, lub uwodzi pszczółkę z pałąka, Filip ma mnóstwo spraw do załatwienia, musi wymordować Figę, rozwalić zabawki, poudawać, że zjada kanapkę, jakieś bajki są w tv, a ja mam kawę i relaks, w międzyczasie Jakub zaczyna mniej się uśmiechać, więc robię mu herbatkę, smoka w buźkę, wózek, no i nóżką go huśtam i albo coś czytam, albo gram z Filipem w statki na przykład. Jakub za chwilę śpi, a ja wtedy chowam pościel, wyjmuję jakieś mięcho na obiad, myję gary po kolacji i śniadaniu, itp.
Jakiś spacer, jakaś zabawa, obiad... i tak do wieczora. Najgorsza pora dla mnie to między 17 a 19tą! Wtedy jestem najbardziej zmęczona a tu trzeba szykować kąpiel, wtedy mam żal do Ktosia, że on już po pracy sobie odpoczywa, a ja mam gdzieś do 21ej zapieprz. Kiedy ja mam czas sobie pogadać przez telefon to on już śpi, więc włączam tv, komputer... kąpiel w międzyczasie i oby do soboty ;)
Moim zdaniem najważniejsze to nie dać się zwariować. Bo co się stanie jak sobie ganiam w piżamie do 9-10ej? Bo co się stanie , że pójdziemy na spacer o 14ej a nie o 11ej?
Jedyną moją porażką jest to, że nie karmię piersią i jak gdzieś wychodzimy to muszę zabierać cały ten grajdołek- puszki, butelki, smoczki... potem trzeba to myć, parzyć, cudować.
Mam też taką zasadę, że szkoda mi energii na „ standardowe wychowywanie” dzieci. Czyli STARAM się nie wpadać w histerię, kiedy Filip wyleje kechup na kanapę, albo na dywanie wyląduje woda z akwareli, zamiast wtedy się drzeć, to ja po prostu idę po miskę i to czyszczę a w między czasie tłumaczę, że trzeba uważać. Moja matka twierdzi, że to zły system, bo nic Filipa nie nauczę. Ktosiu też mi to sygnalizuje, ale niestety ja się bardziej męczę przy krzykach, godzinnych tłumaczeniach w konsekwencji ryczącym Filipie. Komunikuję raczej że tak się nie robi. A z drugiej strony jak Filip chce np. pić to idę do kuchni i mu nalewam, moim zdaniem oszczędzam sobie czas, na zmywaniu podłogi, zbieraniu szkła, a zdaniem Ktosia usługuję... :)
Oczywiście jak mam czas to wciągam Filipa we wszelkie prace domowe, raczej krzywdy mu nie robię...
Staram się jak mogę, żeby wszystko pogodzić.
A że Jakub jest uśmiechniętym bobasem, zazwyczaj budzącym się tylko raz na nocne karmienie, więc nie mam naprawdę problemu ze zrobieniem prania, pomalowaniem paznokci, czy naklikaniem tak długiej notki :P.
P.S. Są też oczywiście ogromne minusy, ale czy o nich warto?