zachwyty nad codziennością
Hmm... W sobotę burdel bo mała organizacja pracy i składanie łóżka. Ze zdjęć wcześniejszych to ten model z 1 foto :)
W międzyczasie wpadła jeszcze moja kuzynka z mężem i synkiem, no i kawka, ciasteczko, lekki obiadek... I w końcu mówię, że muszą przyjechać na noc... Kiedy dzieciaki zasną to można pogadać i napić się witosha ;) i w ogóle, że mamy pokój wolny, więc nie ma co się zastanawiać. Jarek poparł mój pomysł :) Tylko Witosha chętnie zamieni na coś mocniejszego ;)
Jak oni pojechali to już była 15 i trzeba było łóżko skręcać.... Kilka źle wywierconych otworów i małż miał nerwy jak cholera, raz wyrzucał łóżko przez okno, raz je pakował i wiózł do Radomia... Uff... Dobrze, że Filipa wziął eks a ja miałam zaległe urodziny, więc Jakuba ubrałam i poszliśmy...
Jak wróciliśmy to już był Filip... Zadowolony :) Łóżko cacy, gary pozmywane, śmieci wyrzucone, więc pochwaliłam te swoje zwierzę człekokształtne i pozwoliłam nawet wymasować sobie plecki... Mrauuuu.... Zadowoleni, że pozbyliśmy się łóżeczka (piwnica bo mamy przeczucie, że może nam się kiedyś trafi córeczka- z dzyndzelkiem pewnie) i Jakuba- słuchaliśmy muzyki, gadaliśmy przy otwartym balkonie... Chłód był taki przyjemny, że padliśmy jak muszki. Nie wiedząc kiedy...
Niedziela- nie poszliśmy do Kościoła bo turlaliśmy się w łóżku do południa, zupka i goooo na basen, a tam kolejka około setka ludzi! No to podziękowaliśmy i pojechaliśmy nad jezioro... na hod dogi kurczakowe i do carefoura... Jakub dał czadu i zadzwonili jacyś ludzie z Dęblina, że chcą od nas wziąć meble Filipowe... czyli szybko do kasy i nic w zasadzie nie kupiliśmy oprócz owoców i mleka dla małego :)
A w domu.... rozkręcanie mebli przez panów a ja zabawiałam przez godzinę fajną dziewczynę w ciąży. Ktosiu gadał o pracy z tym chłopakiem bo on też budowlaniec i ten niby 8 tys miesięcznie zarabia, i się zastanawialiśmy czy jakiś koloryzator czy skompiradło, bo mieszkanie wynajmują, kupują meble używane za 200 zł???? Mój małż o wiele mniej zarabia i jakoś tak nie oszczędzamy bardzo ;)
I zrobiła się 19sta i zaczęłam Osioła mojego szykować do pracy i taki mieliśmy lekko szalony weekend..
AAAAAAA!!!! Filip zaczął mówić do Ktosia "TATUSIU"!!!
Obydwoje nas to rozpierdala... mnie do łez, Ktosia chyba też bo przełyka ślinę zanim odpowie na pytanie "tatusiu a za tydzień pojedziemy na basen? może się wtedy uda?".
Ech i nie mówi tato tylko TATUSIU!
A dziś .... pisałam od kilku dni do mamy przyjaciółki Filipa, żeby ją kiedyś do nas przyprowadziła bo Filip tęskni a wiem, że już wrócili z wakacji... No i dzisiaj przyprowadziła Weronikę. Najpierw na Pani sobie gadałyśmy, potem zaproponowała mówić sobie po imieniu, weszła tylko na chwilę zobaczyć łóżko piętrowe bo Filip się chwalił na wstępie, a w końcu zrobiłam kawę i siedziałyśmy i gadałyśmy 3 godziny! A miałyśmy o czym bo ona też po rozwodzie :)
Odprowadziłam Weronikę o 20ej i Filip i Mała uprosili mnie, żeby został tam na noc... Jesssuu... Jutro po południu mam go odebrać. Fajna ta Anka. Napisała mi maila że wsio ok i żebym się nie martwiła :)
A placek: ciasto kruche... ja tak teraz zrobiłam eksperymentowo :) 2 szl mąki pszennej, pół szklanki mąki kukurydzianej, pół szkl mąki ziemniaczanej, dwa jajka, pół kostki masła, pół kostki smalcu, łyżka śmietany, szczypta soli, dwie łyżeczki proszku do pieczenia, cukier waniliowy, niecała szkl cukru, ugnieść i do lodówki na pół godzinki, na blachę, nakłuć widelcem, śliwki na to..
A cały smak jest w kruszonce... Do miseczki nasypałam pół szklanki mąki, szklankę cukru, wymieszałam dokładnie i dodawałam po odrobinie masła, bardzo ugniatając, trąc w dłoniach, tak, żeby nie było kleiste a takie suchawe.... Trudno mi określić ilość masła :(
No i ciasto przykrywać szczelnie po upieczeniu, żeby skruszało :)