Chyba wraz z Ciernistą zacznę sobie odmawiać niektórych smakowitości... Po 1,5 miesiącu z mężem w domu- po prostu przytyliśmy maxymalnie. Tzn mąż więcej :) Ma taki bębenek, że wszystkie koszulki opięte w tym miejscu ;) A ja... też... ramiona, brzuch, dupsko... Majtki od bikini mi się roluja pod brzuchem więc czas zacząć odtłuszczanie.
Byłam w piątek u fryzjera... Chyba troszkę za krótko mnie ścieła, albo ja za okrągła się na buźce zrobiłam. Ale się cieszę... bo zostało mi tylko około 2 cm suchych końcówek po trwałej ondulacji...
Za miesiąc mamy rocznicę ślubu... i cały rok się z tym gównem męczyłam...
Choć nie powiem- odzyskałam prawie "swoje" włosy i przy tej wilgotności powietrza i przy temperaturach około 30 stopni... Ciagle wyglądam jak zmokła kura...
Przy trwałej ten efekt nie występował- włosy sztywne jak druty w taką pogodę jeszcze fajniej się skręcały...
No ale nie można mieć wszystkiego na raz...
Mąż dziś pierwszy raz w robocie. Tzn złapał jakąś fuchę w murarce. Ciekawe jak płatne, bo tak na uf uf pojechał.
A sprawa tego typu, że dostał robotę w Czechach- za 4 tys brutto, po 2-3 miesiącach mieli płacić więcej- bo jakby się sprawdził jako brygadzista no to by mu coś tam dołozyli. Zdecydował się, ale jego były szef- nie chciał go zwolnić.... (Z resztą jak na za granicę to moim zdaniem nie powalające zarobki.)
Nerwa złapałam- bo jak nie ma roboty to przecież powinien, ale 3 miesięczne wynagrodzenie chyba by musiał wypłacić ( stała umowa)... więc nie wiem czy ten szef czekał aż sam się zwolni w porozumieniu stron, czy po prostu chciał męża zatrzymać... Tak czy siak... w Czechach jakby pracował widzielibyśmy się raz w miesiącu... I mąż wymienił klocki i tarcze hamulcowe w aucie- no bo jak nie urok to sraczka- i chciał jechać do Krakowa po zwolnienie i abarot na Dolny Śląsk, żeby nową umowę podpisać... a tu dzwoni prezes, że załatwił mu fuchę, i że obiecuje, że od pażdziernika rusza nowy projekt i że zarobi u niego i będzie co tydzień w domu... itp... żeby szybko odmówił tą Pragę....
No i odmówił. Mnie się jakaś nie chce wierzyć z jednej strony, że od października będzie już całkiem ok... Ale z drugiej strony oboje chcemy aby to była prawda...
Nerwowa atmosfera udzieliła mi się od męża- już nawet jakieś stany depresyjne i w końcu nie pojechaliśmy na wesele. Mąż poszedł do lekarza nawet z depresją ( stale brzuch go bolał, nie mógl spać) ale go nie przyjął bo nie miał podbitej książeczki ubezpieczeniiowej- więc obydwoje na melisie jechaliśmy przez kilka dni a on nawet od mojej koleżanki dostał jakieś psychotropy.
Żałuję jak cholera z jednej strony tego wesela, a z drugiej to chyba nie potrafiłabym się wyluzować... Z trzeciej strony cięcia budżetu domowego bardzo ograniczają moją lekką rękę w dogadzaniu sobie... Solarium, fryzjerka, nowe kosmetyki, dodatki- szkoda by mi było na to, a z drugiej strony bez tego czułabym się źle...
I zostaliśmy w domu.
Mąż najpierw niby rozumiał, potem miał do mnie pretensje, aż nastąpiła poważna rozmowa, w której szczerze mu powiedziałam, że się na nim zawiodłam, że nasze małżeństwo nie wiadomo w którą stronę zmierza, bo dla niego problemem jest wlączenie mi telewizora gdy w kuchni robię kolację a zaczyna się powtórka dr. House'a, że starałam się go wspierać w tym naszym kryzysie, niejednokrotnie przemilczałam jego chamstwo, niesprawiedliwość... że mam dość jego tekstów raz o tym, że on jest do dupy, że nie potrafi zapewnić rodzinie bytu... a zaraz pretensje do mnie, że on dużo zarabiał a ja zbyt mało odłożyłam.... ciągłe straszenie mnie, że on pewnie ma wrzody na żołądku i pewnie niedługo umrze a ja w końcu będę mogła sobie pożądnego faceta znaleźć....
No rzygać się mi chciało. Ale żeby dzieci nie słuchały i nie widziały to próbowałam uciekać od wszelakich kłótni... co nie znaczy, że to mnie obeszło... Wręcz odwrotnie.
I w końcu zapytałam go, gdzie jest w jego życiu Bóg... czy nie sądzi, że zgubił drogę? itp... Czy nadal może nazwać się katolikiem... Czy sądzi, że jest dobrym człowiekiem???
Dopiero to go ruszyło.... Ja nie lubię takich filozoficznych gadek, ale on jednak tak...
Rano poszliśmy do Kościoła.... I chyba on postanowił odbudować naszą więź... Bo było bardzo miło.... Nawet kiedy wieczorem sam pojechał na koncert Lady Pank, a ja zostałam z wariującymi chłopakami.
A jak dziś dzwonił z Krakowa, że szef pojechał kupic im narzędzia, że fajne mają kampy, itp... to miał taki głos jak kiedyś... Czyli OBY do PRZODU...
Bardzo osobista ta notka, ale potem ją schowam, żeby mi nie przypominała tych ciężkich chwil.
No i to zdjęcie.... Ja wiem, że golasek, że nie powinnam, itp... Ale chodzi o minę, o sam fakt... Potem też je skasuję....
A to było tak- Filip na weselu u swojego ojca.W końcu mój Eks ślubował Biedronce :)
Ktosiu przy komputerze...
Ja sprzątam kuchnię, piekę sernik....
Muzyka w radio sobie gra, błogo...
Ale myśl mnie tknęła- co z Jakubem???
Wychodzę na balkon.... a on...