święta...
Święta...
Najpierw gadał głupoty, że nie dało się słuchać...
Później przestał się odzywać a nawet odpowiadać na moje pytania...
W końcu zaczęło być normalnie- pojechał odebrać auto z naprawy, wyprał mi dywan.. Umówiliśmy się na zakupy wieczorem, bo chciał iść do Kościoła.Piątek...
Poszedł o 17ej, wrócił o 20ej... Dzieciaki głodne, ani kromki chleba, wrzuciłam ich do wanny, żeby mieli zajęcie a ja zaczęłam myśleć intensywnie- czy smażyć naleśniki ( jakoś po całym dniu na nogach nie miałam chęci) czy zjedzą jajka smażone z maleńką kromką chleba- na pół...
Wrócił, byłam zła- nie na to, że poszedł do Kościoła, ale dlatego, że mi nie powiedział, że na tak długo.Wygarnęłam mu te zakupy a przede wszystkim chleb..
A on mi wyjechał z tym, że JAKBYM BYŁA KATOLICZKĄ to bym wiedziała, że w Wielki Piątek... tra ta ta ta... i że mogłam dać dzieciom na kolację ciasto... tzn tortowe z zeszłego tygodnia albo jeszcze ciepły sernik...albo iść do sklepu ( o 20ej są tylko markety czynne) i kupić chleb.
Filip z łazienki upominał, że jest głodny, a Jakub mniam mniam...
I jeszcze mi się dostało że dzieci nastawiam przeciwko niemu i ich podjudzam :) :) :)
Złapałam wkurwa, ale nie zrobiłam zadymy... Zrobiło mi się przykro... On pojechał po ten chleb, a ja zaspokoiłam dzieci tą kromką chleba suchego i kaszką na mleku...
Po powrocie coś jeszcze się pultał, wciskał dzieciom świeże bułki pod nos- obydwaj prawie spali... A ja posprzątałam sobie różowy pokój i pościelałam łóżko...
Dobrze mi się spało...
A dziś rano przyjechała moja siostra. On jak zwykle kiedy ona przyjeżdża- dziwnym trafem się do mnie nie odzywa. Pół dnia mył auto- miałam cichą nadzieję, że szykuje się w góry...
Aaaaa... spałam do ósmej!!!! Więc ubrał dzieci, ugotował jajka i poszedł z nimi do Kościoła- w koszyku- jajka, jabłko i czekoladowe cukierki :)
Jak moja siostra już dokładnie sobie obejrzała, że jak zwykle jak ona jest mamy ciche dni- i sobie poszła- to on się chciał godzić- ale mu odmówiłam.
Jest mi przykro wobec dzieci, wobec mojej rodziny, wobec Boga nawet, ale ja się z nim tak łatwo nie pogodzę... To nasze 4 święta Wielkanocne- 1- przyjechał na 1 dzień z Hamburga- było cudnie, na 2 zostawił mnie tydzień przed porodem samą- robiąc około święteczne szopki i opowiadając mi sny jako by Jakub nie był jego dzieckiem, że nie będzie mi płacił alimentów/ ewentualnie, że porwie mi dziecko, (takie rzeczy opowiadał, zabrał mi wszystkie pieniądze co do grosza i nawet moją kartę co wpływały na nią alimenty a Filip płakał, że "mamusiu- ja nie chcę umierać z głodu"..).... Trzecie święta- ogólny foch, moja wina, że nie ochrzczone dziecko, że on do Komunii Świętej nie przystępuje pzreze mnie, że rodzice mu dokuczają, że jestem jehówka itp... na koniec schlał się jak świnia- z samego rana... taka była wielkanocna niedziela...
Teraz dziecko ochrzczone, sakramenty przyjmujemy, do Kościoła biegamy, cud miód- fantastyczna rodzinka...a święta jak zwykle z gulą w gardle i ze łzami w oczach.
Pierdolę to.
Za rok- coś wykombinuję, żeby było inaczej...
A teraz idę spać.
zmęczona jestem, świętami, postami, Kościołem... mężem.
Świąt w tak przyjemnej, życzliwej i rodzinnej atmosferze współczuję, choć to w zasadzie dla mnie nie nowina, w końcu Wielce Jebnięta potrafi zepsuć każde święta!!! Mimo że niby katoliczka...
a moze wy za rok wyjazd no ale nie do rodziny
PS Trzeba mu było powiedzieć, że gdyby był katolikiem, to wiedziałby, że w Wielki Piątek jest post i ciasta się nie je :>
Dodaj komentarz