poniedziałkowa sielanka
Poszliśmy wieczorem na plac zabaw a potem na ostatnią chwilę na zakupy, bo w zasadzie nie było nic na kolację... Tzn ja nie miałam :D Wzięliśmy Weronikę ze sobą, najpierw była wojna o rolki, potem Filip się na nas obraził bo nie potrafi jeszcze jeździć na rolkach jak inni starsi chłopcy. Weronika założyła rolki, Filip turlał się po skejt parku. Jakub dość grzeczny :)
W sklepie masakra. Dwa koszyki na zakupy, wyścigi, przepychanie się, zrzucanie towaru z półek, Weronika z Filipem ciągle do siebie pyskowali, kłócili się kto ma co wieźć, więc wszystko musiałam kupować podwójnie :) Ale nie dało się ze wszystkim to sobie zaczęli liczyć na sztuki, kur.a " a bo ja mam 12 ziemniaków, a ty tylko 5 pomidorów" i znów krzyki, pretensje, że ona ma więcej, Jakub zaczął wychodzić z wózka, popłakiwać ze zmęczenia, dobrze, że było już przed 21ą i sklep był prawie pusty.
Jak wyszliśmy Ktosiu stwierdził, że dziwi się, że ja jeszcze jestem normalna :) Ze on ma dość na pół roku, itd. No niestety, jak się żaliłam, ze zmęczenia często psychicznego a nie fizycznego, to raczej nie brał tego do siebie... A teraz miał pokaz :)
Dzieciaki wypili soki i zaczęła się wojna o gumy. Kupiłam orbity różowe paczka 10 szt. Myślałam, że się podzielą, ale nie. Musieliśmy interweniować, bo by doszło do rękoczynów :) Tak więc ja Weronikę za rękę, a Ktosiu Filipa... Idziemy, i szeptam do Ktosia, że tak się kłócą jak włoskie małżeństwo, a i tak żyć bez siebie nie mogą... Jesteśmy przed blokiem, a Filip "no to co Wera, jutro się przyjdziesz bawić"? Parsknęłam śmiechem...
Potem Ktosiu wrzucił chłopaków do wanny, wymył ich porządnie, nawet czupryny im podlał konewką... Ja zrobiłam kolację, włączyłam im mecz i sobie we trzech oglądali, a ja nad menu siedziałam...
Filip wypytywał Ktosia o wszystko, o kartki żółte, czerwone, o sędziów, rzuty karne. Ktosiu dumny i blady odpowiadał na wszystko, a w końcu słyszę " teraz oglądamy bo gęba już mnie boli"...
Poszłam do nich i zaczęłam prosić Osioła, żeby zaśpiewał lub powiedział jakiś wiersz... A on, że nie i nie, a ja znów upierdliwie, i coś zaczął cytować... "Uff, bo już myślałam, że muszę dzwonić na pogotowie"- odetchnęłam z ulgą ;) i się we trzech turlali ze śmiechu po łóżku. Było już po 22ej, 5 minut później zagladam do nich a oni już śpią...
I niezapomniane. Jesteśmy na balkonie, jakiś kolega woła Filipa na podwórko, a Młody "nie wychodzę bo zaraz z tatą Leszkiem idę na rolki" :)
Ktosiu niby trzyma się wersji, że nie chce żeby Filip mówił do niego "tato", bo, że ma swojego ojca... a jednak to łechcze jego, widać po minie i błysku w oku...
Dodaj komentarz